Kontakt

Jeżeli ktoś chce się dowiedzieć kiedy będzie kolejny odcinek, poinformować mnie o nowym rozdziale swojego opowiadania, albo po prostu porozmawiać to zostawiam mój numer gg : 44122097

poniedziałek, 5 listopada 2012

6.Jestem kowalem własnego losu



Siedzieli w zupełnej ciszy. Starając się na siebie nie patrzeć. Za oknem wzdłuż ulicy ciągnął się sznur aut. Pobliskie szare latarnie rzucały smętny blask, na otaczający je świat. Tego dnia wszystko było zharmonizowane z czasem, dopasowane i takie... zwykłe, codzienne, niewyróżniające się...

„Życie jest pełne złudzeń i pozorów(...)”

-Miałeś rzucić- warknął brunet, zakładając w pośpiechu bieliznę i resztę ubrań- Zresztą, mam to gdzieś, już się nigdy więcej nie zobaczymy- dodał, obserwując z niesmakiem blondyna dzierżącego w dłoni papierosa.
Podszedł do drzwi, odwrócił się na pięcie i posłał swojemu kochankowi pogardliwe spojrzenie, po czym wyszedł, zostawiając go samego.
-Zapłacisz mi za to Tom- wycedził blondyn przez zęby,powstrzymując łzy.
To, że dał mu się przelecieć, pogarszało tylko jego samopoczucie. Nieświadomie zaczął się zachowywać jak ojciec, planując zemstę. Nikt nie mógł go tak potraktować! Nikt!  
Zaczął też rozmyślać o swojej rodzinie. Czuł odrazę do swojego ojca za to, że był cyniczny, arogancki i pozbawiony jakichkolwiek uczuć, nie zdawał sobie jednak sprawy z tego,że był do niego tak bardzo podobny. Oddałby wszystko żeby tylko dowiedzieć się dlaczego ojciec traktował jego i matkę w taki sposób.
                                                                             ***
 Retrospekcja, kilkadziesiąt lat wcześniej.

Cisza. Przenikliwe spojrzenia. Czyjeś chrząknięcie, westchnienie... I znowu dramatyczne milczenie.

 - Nie musisz tego robić.

 - Muszę.
 Niebieskooka kobieta zerknęła na syna z dumą, a zarazem potęgującym się smutkiem. 
 Była szczęśliwa faktem, że jej potomek nie wypiął się na rodzinę, co więcej, poświęcił dla niej swoją pierwsze, a zarazem ostatnie prawdziwe szczęście. I to bolało ją najbardziej.
 - Nie byłabyś w stanie porzucić tego wszystkiego – ruchem ręki roztoczył wokół siebie pewien obszar. – Nie potrafiłabyś żyć inaczej, jak zwykły plebs... – wypluł z pogardą, odwracając się w stronę okna. Pamiętał, co czuł, jak kilkanaście lat temu wpatrywał się w to samo okno, a w pokoju obok kłócili się jego rodzice.
- Nie... – szepnęła kobieta. – Nie myśl, co będzie ze mną, Blaise. Pomyśl o sobie. Powiedz, czego Ty chcesz, a nie ja – stwierdziła, już znacznie pewniejsza. – Amelia to naprawdę dobra dziewczyna... Rozważ to małżeństwo. Zaufanie i wyrozumiałość, jakie daje na początku sama przyjaźń, to naprawdę wiele. A miłość... miłość przychodzi z czasem. Możesz być szczęśliwy, możesz... jeśli tylko zrobisz miejsce w swoim sercu.
 Blaise nie odpowiedział ani nawet nie drgnął. Wciąż stał w tym samym miejscu, co parę chwil wcześniej. W końcu dobiegł go odgłos zamykanych drzwi. Dopiero wtedy, gdy upewnił się, że jego matka opuściła pokój, rozluźnił się. Spojrzał niewidzącymi oczami w kierunku horyzontu i mruknął bezgłośnie:
 - Końce istnieją? Taa... Cholera. 

                                                                             ***
Kilka dni później.



- Jestem kowalem własnego losu! – mruczał do siebie jasnowłosy chłopak, przechadzając się tam i z powrotem. – Żadna ciota nie wbije mi noża w plecy! Nie! – syknął i jakby dla potwierdzenia swoich słów zadarł głowę. Zachodzące słońce przeniknęło przez ciemne zasłony i padło wprost na jego twarz. Był zły, wściekły, bił pięściami o wszystko, co stanęło mu na drodze! Chciał jednej jedynej rzeczy, chłopaka, któremu ufał i którego bezgranicznie kochał, ale nie mógł go w pełni posiąść! Gdy doszło do niego brzmienie słowa „ciota”, które wypłynęło z jego własnych ust, poczuł ukłucie w sercu. Żałował...
 - Muszę to w sobie zgładzić – sapnął, opadając na łoże. – Być takim, jak kiedyś. Mieć wszystkich i wszystko gdzieś... – zarzekł się, a po chwili zamknął oczy. Już nie chciał mieć przed oczami widoku JEGO przystojnego, uśmiechniętego, szczęśliwego... 
Zacisnął palce w pięść. 
                                                   „Odebrałeś mi ostatnią nadzieję”
W końcu, trzasnąwszy drzwiami, wyszedł z posiadłości rodu Holtów. Sam nie wiedział, gdzie właściwie zmierza, a przede wszystkim – po co to robi? Jego złość i gorycz sięgnęły zenitu. Promienie słońca zaczęły chować się za linią horyzontu, dążąc ku zmierzchowi. Zane wiedział, że wszystko zatoczy krąg, zacznie się od początku... Czerń nocy przejdzie w dzień, a ten przeminie i znowu pochłonie go mrok... -To jakaś próba, nie?! – wrzasnął w niebo, rozkładając ręce i żałośnie pociągając nosem. – W takim razie... Poddaję się. - Stojąc na samym szczycie wzgórza, chwiał się na wietrze niczym mały, wątły kłos zboża.

- A więc tak wyglądają końce... – szepnął do siebie, już znacznie spokojniej- No cóż, jestem teraz totalnie żałosny, ale chyba... tak musiało być... - zerknął na dom Bill'a i uśmiechnął się kpiąco pod nosem-Nie powinieneś tego robić Tom...- dodał mając w głowie już plan zemsty.



*************
Rozdział bardzo krótki, ale ważne, że jest. Ostatnio tyle się pozmieniało w moim życiu... Pewnie dlatego nie potrafię napisać niczego wesołego. Nie sprawdzałam, więc mam nadzieję, że wybaczycie te błędy.